Tam w Afryce też czekają...

śp. Robert Gucwa SMA - wspomnienia

14 listopada 2019

„Tam w Afryce, też czekają”

15 listopada mija 25 lat od dnia, w którym Robert Gucwa, kleryk Stowarzyszenia Misji Afrykańskich, zginął podczas napadu rabunkowego w domu formacyjnym SMA w Bangi (Republika Środkowoafrykańska). Pamięć o nim w sercach bliskich mu osób jest nadal żywa, mimo upływającego czasu. Piękny człowiek, żyjący świadomie i w pełni, inspiruje do dziś swoją historią.

We wspomnieniach przyjaciół Robert był człowiekiem, który „miał w głowie bardzo poukładane: w stosunku do życia, do swoich pragnień, w stosunku do oczekiwań od życia, swojego powołania”. Tak rozpoczyna wspomnienia o nim ks. Wojciech Lula SMA, który studiował na jednym roku razem ze śp. kl. Robertem. Koledzy zauważyli tę jego cechę już w momencie wstępowania do seminarium. Można było wyczuć, że „Robert miał tę drogę już wybraną nawet przed seminarium i wstąpieniem do SMA. To wiązało się również z jego życiem wewnętrznym i jego relacją w stosunku do Jezusa” – kontynuuje ks. Wojciech.

Ksiądz Wojciech Lula, ks. Wacław Krzempek i śp. kl. Robert spotkali się w seminarium jako kandydaci do Stowarzyszenia Misji Afrykańskich. Studiowali razem filozofię przez 2 lata w Skorzeszycach (niedaleko Kielc), gdzie znajdował się dom seminaryjny.

Rober od pierwszego kontaktu dał się poznać jako mężczyzna rozmodlony. Fascynował swoją duchowością, zaangażowaniem dla Kościoła.  Ukształtowany duchowo przez ruch oazowy, zachwycony postacią św. Matki Teresy z Kalkuty. Zawsze woził ze sobą jakąś książkę z przemyśleniami św. Matki Teresy. Uwidaczniało się to podczas pracy duszpasterskiej w czasie formacji kleryckiej w RŚA (Republika Środkowoafrykańska – red.) podczas studiów teologicznych w 1993-1994 roku. Raz lub dwa razy w tygodniu angażowali się w duszpasterstwo. Ks. Wacław uczył katechezy, a Robert wybrał posługę w szpitalu w Bangi. Był to jego wolny wybór. Współbracia szybko zauważyli, że taki rodzaj pracy chciał wykonywać jako członek Stowarzyszenia Misji Afrykańskich. „Praca w Afryce to praca wśród najbiedniejszych”  – mówi ks. Wojciech. „Pamiętam, że w tym roku, w którym został zabity, poprosił przełożonego, żeby mógł towarzyszyć księdzu, który był kapelanem w szpitalu. Żeby mógł z nim chodzić na posługi do chorych. Patrząc na kontekst szpitali w RŚA, jak również na chorych, myślę, że to też był przejaw jego pragnień, jego oddania wewnętrznego. Szukania w chorych twarzy Jezusa cierpiącego, za którego był gotowy oddać życie.” Ksiądz Wojciech sam pracuje od wielu lat w Republice Środkowoafrykańskiej, bardzo dobrze zna realia życia mieszkańców tamtejszych wiosek i miast. Często jest świadkiem dramatu, jaki rozgrywa się przy łóżkach chorych. Śp. Robert wybrał właśnie takie miejsca, by służyć cierpiącym. Nie odmawiał pomocy, gdy trzeba było chorych zawieźć do szpitala misyjnym samochodem. Ks. Wacław wspomina, że czasami żartowali sobie z niego: „ksiądz poprosił, aby Robert odwiózł chorych - ktoś zmarł po drodze, ktoś inny zaczął rodzic w samochodzie. Śmialiśmy się z niego, że taki z niego kierowca, że ludzie umierają, kobiety rodzą”. Dojazd do szpitala wyboistymi drogami bez asfaltu, po błocie i kamieniach był często wielogodzinną wyprawą.

Ks. Marek Krysa SMA, który również znał śp. Roberta, sam doświadczył troski, jaką okazywał on chorym. „W 1993 byłem na moim stażu na północy Beninu, wtedy były to tereny pierwszej ewangelizacji. W tym samym czasie Robert, Wojtek i Wacek byli na południu Beninu w Calavi na roku duchownym. Miałem okazję się z nimi spotkać. Pod koniec mojego stażu, chyba było to w czerwcu, zachorowałem i to dość mocno. Przez kilka dni było ze mną źle. Straciłem kilka kilogramów, zmienił się kolor mojej skóry na żółty. Kiedy współbracia dowiedzieli się o mojej sytuacji, to długo się nie zastanawiali, tylko postanowili odwiedzić chorego kleryka. Nie zważali na to, że czekała ich podróż przez ponad 600 km. Kiedy przyjechali, trochę się przerazili moim widokiem. Pamiętam, że wtedy Robert bardzo się przejął moja sytuacją. Chciał mi jakoś pomóc, jak tylko to było możliwe, chodź żółtaczkę pokarmową nie było zbytnio lekarstw - tylko dieta i to ścisła. Byłem i jestem bardzo wdzięczny całej trójce. Roberta pamiętam i wspominam jako zawsze gotowego do pomocy. Czy to w Skorzeszycach, czy Beninie - Robert kosztem swojego czasu niósł pomoc innym. I niech tak dalej pomaga innym, z tego miejsca gdzie teraz jest. Robert, pamiętaj o mnie, a ja będę pamiętał o Tobie.”

Kiedy po śmierci Roberta pewne rzeczy trzeba był uporządkować w pokoju, w jego szufladzie współbracia znaleźli notatki dotyczące programu dnia z czasów formacji w Beninie Calavi. W zapiskach tych zanotowane było: „codzienna medytacja - 5 minut”. Robert pozostawał w głębokiej łączności z Bogiem. Zanim rozpoczynały się wspólne modlitwy i inne punkty programu, on już „zanurzał się” w modlitwie, w Bożej obecności. Miał „wrodzoną mądrość”, która połączona była z głęboką duchowością oraz szczególnym darem trafnego podsumowywania. Mówią o tym obaj jego przyjaciele ks. Wacław i ks. Wojciech: „Druga rzecz, która przychodzi mi do głowy to duch syntezy, którego posiadał Robert. Było to związane z jego niesamowitą pamięcią, którą Pan Bóg go obdarzył, z inteligencją. Myślę, że nie było przedmiotu, w którym on by nie czuł się dobrze – tak w kierunkach humanistycznych, jak i ścisłych. Również muzyka nie była mu obca. Pamiętam nasze zeszyty, te ze studiów, gdzie robiliśmy własne notatki . Moje były zawsze zapisane, szukałem jak najwięcej informacji , chciałem je zapisać, żeby tego nie zapomnieć. Jego notatki, jego zeszyty z różnych przedmiotów były po całym roku zapisane może na kilkunastu stronach. Tak samo przedstawiały się jego egzaminy, które np. w Bangi pisaliśmy. Nie dość, że wychodził pierwszy z egzaminu, to jeszcze potrafił te wszystkie odpowiedzi w taki sposób ubrać, że mieściło się to raptem na jednej stronie A4, gdzie pozostałym trzeba było niekiedy trzech, czterech stron, żeby się wypowiedzieć. Pamiętam taką wypowiedź księdza, który prowadził zajęcia z islamu w seminarium, który oceniając go po egzaminie powiedział: Człowieku, co ja ci mogę dać? Nie mogę dać ci 20/20, bo niepoważnie by to wyglądało. Ale to co napisałeś, to jest naprawdę na wysokim poziomie. A on odpowiedzi zawarł w kilku prostych zdaniach. To była zawsze puenta” – opowiada ks. Wojciech.

Ks. Wacław wspomina, że był człowiekiem spokojnym, wyciszonym. Spotkania towarzyskie, sport były dla niego ważne, ale najistotniejszą częścią każdego dnia była modlitwa. „Miał ukształtowaną hierarchię wartości i trzymał się jej. Często wypowiadał co myśli na koniec, jako ostatni – wyciągał z rozmowy to, co najważniejsze. Nie wykorzystywał swojego intelektu, aby zaistnieć. Był skromnym człowiekiem, chętnym, by coś wyjaśnić. Był otwarty. Jako przyjaciel - lojalny. Miał poczucie humoru, często żartował. Niezwykle uzdolniony językowo.” Silna więź nawiązała się pomiędzy współbraćmi już za czasów studiów filozoficznych i pierwszego roku teologii w Kielcach. Przez pół roku przed wyjazdem do Afryki mieszkali razem z ks. Wojciechem i ks. Wacławem. Tam było, jak w akademiku. Dogadywali się od początku, zaprzyjaźnili się wtedy bardzo. Spędzali wspólnie czas podczas wakacji, w swoich domach rodzinnych oraz na pielgrzymkach na Jasną Górę. Robertowi stale towarzyszył wizerunek Matko Bożej Częstochowskiej (obraz wisi obecnie w kaplicy domu SMA w Piwnicznej Zdroju). Znali swoje rodziny i przyjaciół, dzięki temu byli dla siebie nawzajem oparciem podczas wyjazdu do Afryki.

W seminarium w Kielcach o godz. 22:00 była cisza nocna, następowało gaszenie świateł.  Jednak sen o tak wczesnej godzinie był niemożliwy dla ks. Wacława i ks. Wojciecha. Często byli wzywani na” dywanik” za to, że światło się pali w ich pokoju do późna w nocy. Robert początkowo stosował się do ustalonych zasad, później jednak zaczął spędzać wieczory ze swoimi kolegami. Rozmawiali wtedy dużo o Afryce, o wyjeździe. Ponieważ studiowali i mieszkali w seminarium diecezjalnym nie posiadali wielu wiadomości o misjach, ich kontakty z księżmi SMA były ograniczone. Trudne było dla nich, że o misjach tak mało się mówi. Marzyli o domu zgromadzenia, który będzie lepiej przygotowywać do misji. Rozmyślali wspólnie o przyszłości i dzielili się swoimi spostrzeżeniami. Grali razem w piłkę nożną – na trzecim roku, trzy razy w tygodniu uczęszczali na treningi ligi seminaryjnej, która wtedy właśnie ruszyła. Grali w kadrze seminarium Diecezji Kieleckiej.

W dni wolne chodzili razem w góry. Podczas jednego z takich kilkudniowych wyjść do Doliny Pięciu Stawów noc spędzili na zewnątrz schroniska, bo nie było już miejsca w środku. Kolejnego dnia mieli iść na Kozi Wierch. Gdy dotarli do przełęczy pomiędzy Małym Kozim Wierchem i Dużym Kozim, Robert oznajmił kolegom, że nie może już wytrzymać, że to go przerasta i chce zawrócić. Na co bardzo ucieszył się, ks. Wacek i powiedział, że schodzi razem z nim – sam się bał. Robert zawsze miał odwagę powiedzieć, co uważał i co myślał. Imponowało to kolegom. Ks. Wojciech, jego brat i jeszcze jeden uczestnik wyprawy, którzy poszli jednak dalej, również nie ukończyli, ponieważ rozpętała się burza. Wspólne przygody umacniały przyjaźń pomiędzy klerykami, dzięki nim się poznawali.

Ks. Wacław pamięta, że Robert interesował się komputerami, które na początku lat 90-tych w Polsce mało kto potrafił obsługiwać. Grał na gitarze, na instrumentach klawiszowych. Razem z ks. Wacławem i Wojciechem założyli zespół, w którym ks. Wacek grał na gitarze a ks. Wojciech na basie. Słuchał utworów z Taizé, grał piosenki oazowe. Do Afryki zabrał walkmana i kasety magnetofonowe.

W czasie kursu języka francuskiego w 1991 r. wszyscy trzej mieszkali w domu SMA w Lomé w Togo. Tam, przygotowując się do późniejszej pracy na misjach, wspólnie gotowali, razem odwiedzali znajomych. Lubili się od dawna, ale to Afryka ich zjednoczyła, tam zacieśniła się między nimi więź braterska. „My do niego mówiliśmy Max z tego powodu, że kiedyś - jeszcze na filozofii w Skorzeszycach - jak ścięliśmy się, tak dla zabawy, na zero, no to on ze swoimi okularami i z tą ściętą fryzurą bardzo przypominał świętego Maksymiliana Kolbe. Ale to też bardzo do niego pasowało, to „max”, ponieważ zawsze robił wszystko „na maxa”. Naturalnie mu to przychodziło. Robił to bez wielkiego wysiłku. Coś, co postanowił, nawet napisanie zwykłej kartki świątecznej, to było dokładnie przemyślane. W połączeniu z tym duchem syntezy  to zawsze bardzo dobrze u niego wychodziło.” – wspomina ks. Wojciech. „Uprawiał również sport: biegał, gra w kosza, grał w piłkę nożną. Jego ulubiona pozycja to była bramka. To był taki człowiek-kot, który potrafił się odnaleźć na tej bramce. Już w seminarium w Polsce, potem w nowicjacie w Beninie, czy na teologii w Bangi - to była jego stała pozycja, w której się dobrze czuł. Myślę, że to się jakoś przekładało na osobiste życie, gdzie potrafił bronić nie tylko między słupkami, ale również potrafił bronić idei, myśli, swojego patrzenia na świat, argumentując bardzo dobrze i nie bojąc się wypowiadać w różnych kwestiach - nawet przy brakach językowych, bo na początku na pewno je miał: i po francusku, i po angielsku. Ale to było takie charakterystyczne u niego, że miał swoje zdanie i potrafił bronić tego zdania.” – opowiada ks. Wojciech. I kontynuuje:  „W domu miał poukładane puszki po różnego rodzaju piwie. Nie wiem, skąd on brał to piwo albo te puszki. W naszych czasach puszka piwa to było cos bardzo nowego. A on w swoim domu posiadał taką sporą kolekcję.” Później w Afryce również zbierał różne przedmioty, tworząc jakiś małe kolekcje. Ks. Wojciech wspomina, że „lubił się czymś takim bawić, dla rozrywki, dla kolekcjonerstwa, dla oderwania myśli od codziennych rzeczy.”

Wspomnienia ostatnich wspólnie spędzonych przez ks. Wojciecha, ks. Wacława i śp. kl. Roberta miesięcy są szczególnie wzruszające i trudne. Ks. Wacław wraca pamięcią do czasu zakończenia nowicjatu w Calavi w 1993 r. Do domu formacyjnego przyjechał ówczesny przełożony generalny SMA ks. Daniel Cardot. Chciał spotkać pierwszą grupę kleryków SMA, którzy wstąpili do zgromadzenia w Polsce po wojnie. Przełożony zaproponował im, aby pojechali do Bangi, by tam kontynuować studia. Informacja zaskoczyła kleryków, nie wiedzieli prawie nic o Bangi, nie słyszeli o studiach w Republice Środkowoafrykańskiej. Co tam jest w tym Bangi? Dlaczego do Bangi? - zastanawiali się. Kolejnego dnia mieli dać odpowiedź generałowi. Ks. Wacław nie mógł zasnąć w nocy, więc wyszedł z domu, aby pochodzić po boisku, zebrać myśli. Z drugiej strony boiska spostrzegł inną osobę, również spacerującą w kółko – był to Robert. Również nie mógł spać. Myślał o swoich rodzicach, o tym, że studia w Afryce, wiążą się z rzadszym kontaktem z nimi. Może z Francji byłoby łatwiej pojechać do rodziców raz w roku? Rano wszyscy trzej klerycy zgodzili się na propozycję przełożonego i wyjechali do RCA. Tam, podczas wakacji, odbywali praktyki w różnych misjach, podczas których poznali wielu misjonarzy. Pod koniec wakacji, na przełomie września i października, pojechali na zaproszenie polskich franciszkanów do misji blisko granicy z Sudanem. Spędzili wspólnie czas, pływając kajakami po rzece, rozmawiając. Były to ostatnie dni spędzone z Robertem przed jego śmiercią. 4 października obchodzili wraz z franciszkanami wspomnienie św. Franciszka z Asyżu. Z pewnością było to ważne dla Roberta, który miał ze sobą krzyż św. Franciszka. Po wspólnym świętowaniu wrócili do domu formacyjnego, aby rozpocząć kolejny rok studiów.

Wśród ostatnich wspomnień ks. Wojciecha o Robercie jest dzień jego urodzin: „Od jego śmierci będzie 25 lat, pamiętam, że w tamtym roku (w roku swojej śmierci – red.) obchodził 25 lat swojego życia. 24 marca 1994 roku. Z okazji tej uroczystości upiekł dla nas wszystkich ciasto. Było to w seminarium w Bangi. Było takie zdjęcie Roberta, na którym było napisane „25 lat”, był tort ze świeczkami, nie pamiętam, ile tych świeczek było... Miał zdmuchnąć świeczki albo przynajmniej pokroić tort. I w tym czasie chciał, żebym ja mu to zdjęcie zrobił. A ja jakoś nie chciałem zrobić tego zdjęcia. Nie miałem pod ręką aparatu, a po drugie pomyślałem: A, będziesz miał jeszcze jakieś inne urodziny, co to jest 25 lat, nie ma nawet się czym chwalić. Ale Robert trochę był uparty w swoich przekonaniach, w związku z tym nie odpuścił. Musiałem iść po ten aparat i zrobiłem to zdjęcie. I dzisiaj dziękuję Panu Bogu, że je zrobiłem. Tych 25 lat jego życia skończyło się bardzo szybko.”

Postać Roberta fascynuje, inspiruje, zachwyca, uczy pokory. Przypomina nam, misjonarzom, dlaczego wybraliśmy taką drogę. Jego historia pokazuje, że miłość, z jaką Robert odpowiedział na Boże zaproszenie, nie ma granic, że nigdy się nie kończy. To co Bóg ukochał jego młodym sercem temu pozostaje ciągle wierny. Jego pragnienia i plany realizuje dziś naszymi dłońmi dając nam możliwość pracy z ludźmi, których Robert ukochał, spotykał, nad którymi z ogromną troską się pochylał. Niech jego przykład życia będzie dla kolejnych pokoleń młodych chrześcijan inspiracją na drogach ich powołania do życia misyjnego wśród ludów Afryki.

Artykuł powstał ze świadectw księży ze Stowarzyszenia Misji Afrykańskich: ks. Wacława Krzempka, Wojciecha Luli oraz Marka Krysy. 

Pomóż misjonarzom!

Papieskie Intencje Ewangelizacyjne

Kwiecień 2024

Módlmy się, aby godność kobiet i ich bogactwo były uznawane w każdej kulturze i aby ustała dyskryminacja, jakiej doświadczają one w różnych częściach świata

Nasze projekty w Afryce

KLUB SZCZĘŚCIA - EGIPT

Mobilna Klinika Moita Bwawani - TANZANIA

ŻYWY KOŚCIÓŁ - TANZANIA

Podziurawiony Uśmiech - TANZANIA

Masajski Elementarz - TANZANIA

Dom dla dzieci z albinizmem „TANGA-ŻAGIEL” - TANZANIA

Misyjne Przedszkole Świętej Agnieszki - TANZANIA

Szekspir do kwadratu - TANZANIA

PRZEMIENIAMY ZŁOM NA RYŻ

Poznaj nas bliżej

Kim jesteśmy

Pomoc misjom

Dołącz do wybranego dzieła

Stowarzyszenie Misji Afrykańskich

Prowincja Polska
Borzęcin Duży
ul. Warszawska 826
05–083 Zaborów
22 75 20 888, 505 638 314
sma@sma.pl
Numer konta:
40 1600 1127 1849 0839 4000 0001 _________________________________________ Euro Account IBAN: PL56 1600 1127 1849 0839 4000 0004 (EUR)

Centrum Misji Afrykańskich

Noclegi, konferencje, rekreacja

Borzęcin Duży
ul. Warszawska 826
05–083 Zaborów

tel.: 22 35 04 735
kom.: 532 689 496  

email: cma@sma.pl

Numer konta:
29 1600 1127 1844 3217 0000 0001 




CChW Solidarni

Centrum Charytatywno-Wolontariackie

Borzęcin Duży
ul. Warszawska 826
05–083 Zaborów
KRS: 0000229579

tel.: 22 75 20 313

email: solidarni@sma.pl 

Numer konta: 
71 1600 1127 1844 3996 6000 0001

ORM Piwniczna

Ośrodek Rekolekcyjno-Misyjny

ul. Śmigowskie 110
33–350 Piwniczna-Zdrój

 

tel.: 18 44 000 77
kom.: 511 915 136

email: piwniczna@sma.pl 

Numer konta:
88 1240 1558 1111 0010 1296 8546

Używamy plików cookies Ta witryna korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności i plików Cookies .
Korzystanie z niniejszej witryny internetowej bez zmiany ustawień jest równoznaczne ze zgodą użytkownika na stosowanie plików Cookies. Zrozumiałem i akceptuję.
177 0.08537483215332